Hiszpania

 


MADRYT 

I oto jestem w Madrycie. Odnalezienie kwatery zajmuje jakieś 5 minut. Łatwo bowiem trafić pod adres tuż obok głównego placu - Plaza Mayor. Trochę podobnie do Lizbony. Chwila odpoczynku i ruszam "w miasto". 

Gdzie można lepiej zacząć zwiedzanie niż na Kilometrze Zero?

To punkt, od którego mierzono wszystkie odległości. Niby nic, niby tylko płyta chodnikowa na dość dużym placu, nie ma żadnej tablicy, żadnego oznaczenia, ale od razu wiesz że to tu - poznasz po ludziach robiących zdjęcie własnym stopom. My też robimy swoiste selfie i idziemy dalej. 

Urocze uliczki miasta kryją mnóstwo sklepików. A to co?
 
Koszmar każdego wegetarianina - szyneczkownia! Niewielki sklepik pełen wielkich szyneczek.
Mmmm... Trzeba tu będzie wrócić, ale póki co - zabytki. 
Specem od zabytków nie jestem, a trochę ich tu mają. Podziwiam zatem architekturę Madrytu w dość ignorancki sposób. 






Nie no dobra, aż taką ignorantką nie jestem - Pałac Królewski, zwany też Palacio de Oriente, rozpoznam. 


Od strony ogrodu wygląda pięknie, tak spokojnie. Jakież było moje zdziwienie, gdy wyszłam za róg...



Między 17 a 19 wpuszczają za free. No jak nie stanąć w tej kolejce? Oczywiście, że stanę.  Za budynkiem jeszcze jakoś do wytrzymania, bo w cieniu, ale gdy doszłam do frontu... Ufff.. jak gorąco! Na szczęście idzie zadziwiająco szybko i po kilku chwilach jestem wewnątrz. 



Dobrze, że weszłam za friko - zdjęcia można robić tylko w kilku salach, a tłum wymusza na mnie poruszanie się jak w koreańskim wojsku. 

Rzucam jeszcze okiem na Rodzinę Królewską

i po wycieczce. Chyba jednak wolę plenery. 

Nie byłabym sobą, gdybym nie popatrzyła na Madryt z góry. Mówiłam, że ta wycieczka kolejkami stoi. 

Znów jak ten głupek idę pieszo przez jakąś sawannę do ostatniej stacji. Jak tam trafić? Proste - idąc pod kolejką.

Warto było iść. Z góry wygląda to naprawdę miło. 

Pakuję się do wagonika i siup! Wracam do centrum. 
O, a co to tam w oddali?

Kolejna szansa, by spojrzeć na Madryt z góry. 




Jest nieźle. Naprawdę nieźle. 
Wróćmy na ziemię. Chwila odpoczynku w parku Retiro.


A w samym jego środku - Kryształowy Pałac. Na zdjęciu wygląda trochę jak komputerowa wizualizacja. Niech Cię jednak nie zmyli ten idylliczny obrazek - gorąco w tym akwarium jak cholera!


Nieopodal parku znajduje się bardzo ciekawa stacja kolejowa - Puerta de Atocha. Nietypowa aranżacja jak na dworzec


W takich warunkach to można czekać na pociąg. 
Ja nie czekam, idę wprost do Muzeum Prado. Nie tak zupełnie wprost. Zahaczam jeszcze o Caixa Forum - centrum kultury mieszczące się w bardzo ciekawym budynku. Wygląda jakby wisiał w powietrzu.

A ta kamienica obok? Super patent! 


I jest - Prado. Pozycja obowiązkowa. Kolejka niemiłosierna, ale znów idzie całkiem sprawnie. Przed wejściem wita mnie pan Goya. 

Udaje mi się zwiedzić zaledwie fragment dostępnych ekspozycji. Przybyłam za późno, zaraz zamykają. No trudno, musi mi wystarczyć tej strawy dla ducha. 


Czas na strawę dla ciała. 

Ogromna paella w tradycyjnej, rodzinnej knajpce. Przepyszna. Tak dobrej już nie zjem nigdzie więcej w czasie tej wyprawy. 

MAJORKA 

Późnym wieczorem ląduję w Palma de Mallorca. Czy zdążę na ostatni autobus do Can Picafort? Bieeegiem! Zdążyłam. I dobrze, bo to jednak drugi koniec wyspy. Teraz już tylko spać, a jutro błogie lenistwo na plaży i kąpiele w morzu! I to jakim morzu!
Żyć nie umierać! 

Dość leżenia. Trochę można, ale to jednak nie w moim stylu. Jadę do Palma de Mallorca. 
Byłam tu już kilkanaście (kilkanaście +) lat temu. Cudowny prezent od Rodziców na 18 urodziny. Do dziś wspominam tamten - przyznajmy, szalony - wyjazd. Wtedy byłam w Magaluf - mega imprezowni. Dziś już trzeba mi czegoś innego. 
Palmę pamiętam nieco inaczej. Miło po latach odświeżyć te wspomnienia.




Katedra robi na mnie takie samo wrażenie, jak lata temu. 

Tu jest naprawdę pięknie.
I nie bez powodu Palma to Palma


Trochę szkoda, że pobyt tutaj taki krótki. Może jednak poleżałabym jeszcze na plaży. 
Ale za to pealla nie może się równać z tą z Madrytu, a cena nie szokuje chyba tylko licznych Niemców. 
Obecność sąsiadów zza Odry przypomina mi, że należy jeszcze dziewczyny pomęczyć utworem, który stał się już niemal hymnem wyjazdów - Helenka!  
Lecimy do Barcelony, zanim mnie uduszą za ten utwór. 

BARCELONA

A już myślałam, że tym razem obejdzie się bez większych przygód. O nie, to nie moje wycieczki. Mnie zawsze musi się coś przytrafić. Tym razem koszmarny nocleg. Okolica wątpliwa, właściciel spod ciemnej gwiazdy nie do końca trzeźwy, mieszkanie krótko mówiąc - syf! Jak to zdjęcia w Internecie potrafią zmylić... Dziś już niestety za późno by cokolwiek zdziałać. Jedną noc wytrzymam, a jutro w nogi!
Ranek obfitował w walkę o zmianę kwatery. Pani z Airbnb robi co może, ale to niestety trwa i trwa. Żegnaj Sagrado Familio, już Cię dzisiaj nie zobaczę. Trudno, coś za coś. W tym mieszkaniu nie zostanę ani chwili dłużej. W końcu udaje się! Konsultantka znajduje nowe lokum, a za to obiecuje zwrot kasy (który dociera na moje konto za dwa dni). 
Jakże dobra to była zamiana! Nowy pokój w pięknej kamienicy w samym sercu Barcelony. 

Właścicielka włada jedynie hiszpańskim. I dobrze. Odświeżam nieużywany od egzaminu maturalnego język. Ze zdumieniem odkrywam, że całkiem sporo pamiętam. 
Koniec zatem kłopotów. Od teraz już tylko przyjemne zwiedzanie. 
Witaj Panie Gaudi!
Przez zamieszanie ze zmianą kwatery, Sagrada Familia tylko z zewnątrz. Ale też piękna.
Tak piękna, jak dziwna. 
Podobnie jak Parc Guel. Szkoda tylko, że droga do niego taka męcząca. 

Nie samym Gaudim Barcelona stoi. Spacer po mieście okazuje się być naprawdę zupełnie przyjemny.

 
Docieram do Pomnika Kolumba 
Stąd rozciąga się słynna La Rambla. Słynna i potwornie zatłoczona. 

Kończę wieczorny spacer. Jutro wzniosę się nad miasto. 

Kolejna kolejka linowa. A właściwie dwie. Pierwszą dojeżdżam do drugiej. 

Cóż za widoki!

Podobno gdzieś tam jest Camp Nou. Tylko co z tego...

Wracam. Czas na ostatnią wieczerzę. 
Rano jeszcze ostatnie śniadanie (na wypasie)
Czas do domu. Szósty lot w czasie tej wyprawy i do następnego!

Komentarze

  1. Bardzo pięknie pokazane wybrane miejsca w Hiszpanii, poparte cudownymi zdjęciami. Czuje się boski klimat i super zachęcające dobre jedzonko😊 Zachęcona do ponownego zobaczenia tych wszystkich miejsc, które również miałam okazje zobaczyć, czekam na czas bez ograniczeń, bez pandemii. Wtedy z przyjemnością będę podążała tym szlakiem. Polecam jeszcze zwiedzić Andaluzję, czyli Sevillę, Granadę, słynny kurort Marbellę oraz tętniąca nocą Fuengirolę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga, dzięki za miłe słowa. Rzeczywiście, w Hiszpanii jest jeszcze sporo do zobaczenia. Tak jak w innych zakątkach świata. Już oczywiście planuję kolejną wyprawę :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa