- Zadar
I tak oto dobiega końca moja chorwacka przygoda. Wydawało się że niespełna 3 tygodnie to długo. I rzeczywiście, w Grecji trochę się dłużyło. Teraz zupełnie nie.
Zadar. Ostatni przystanek. Dosłownie przystanek, czas przystanąć choć na chwilę. Nie mam już siły więcej łazić. Dość szybko zwiedzam zatem miasto (pierwsze bez schodów i chodzenia pod górę - dlaczego dopiero teraz, pytam?!)
Idąc nadbrzeżem docieram do morskich organów. Swoisty architektoniczny instrument - z dziur w chodniku i schodach wydobywają się dźwięki, które tworzą uderzające o brzeg fale.
W przydrożnym ogródku, ot tak pręży się dumny sfinks. Skąd on się tam wziął? Otóż wcale nie z Egiptu. To wyraz wielkiej miłości malarza Giovanniego Smiricha do zmarłej żony. Sfinks nie byłby Sfinksem, gdyby nie wiązała się z nim legenda. Ten tutaj podobno spełnia wszystkie miłosne życzenia. Be careful what you wish for...
Różne dziwne rzeczy można spotkać w Zadarze. Poza martwym sfinksem, całkiem żywe kaczki. Kaczki - modelki, ale zasuwały z drugiego końca stawu, gdy wyjęłam aparat! Później elegancka poza-profil i można odpłynąć.
Wzdłuż murów przy Katedrze panie robią na szydełku istne dzieła sztuki. Oj, podobałoby się mojej Mamie.
Odkryta kilka kilometrów od centrum niemal pusta plaża okazała się strzałem w dziesiątkę. Już mi nawet te kamienie nie przeszkadzają. Godziny spędzone w słońcu/cieniu/wodzie pozwoliły mi naładować akumulatory na długo (mam nadzieję, że do przyszłego lata wystarczy). Czuję się dziś jak królik z reklamy Duracella. Czuję, że mam energię, że mam moc, że mam wenę! Wracając do pokoju na ostatnią noc w Chorwacji, przechodzę przez most, który kojarzy mi się z londyńskim Millenium Bridge.
W głowie dudni mi jeszcze słuchane na plaży Claim the World. Tak, teraz już wiem, że to był dobry czas, że to czas, który zaprocentuje jesienią i zimą. Mogę wszystko! I claim the world for myself again!
Komentarze
Prześlij komentarz