- Krk

                                        

Wczesna pobudka miała swoje uzasadnienie - po drodze na wyspę Krk (czy to się w ogóle da wymówić?) czeka mnie kilka przystanków. 

Zaczynam od punktu widokowego gdzie pięknie ukazuje się miasto Motovun. 

Do samego miasta nie jadę, już sobie wyobrażam tę drogę, która tam prowadzi... 
Jadę za to w okolice miasta Buzet. Tam (z trudem) udaje mi się znaleźć początek szlaku, na który czekam odkąd planowałam tegoroczną wyprawę - Szlak Siedmiu Wodospadów. 
Zaczyna się bardzo niewinnie.
Zgodnie z wytycznymi, które przeczytałam planując tę trasę, należy iść wzdłuż nurtu rzeki. Dlaczego nie zastanowiło mnie, że nurtu nie ma?
 Nie no, dobrze przecież idę. W tym lesie na pewno coś jest. Jak to co? Siedem wodospadów!
Muszą tam być!
Muszą, albo nie muszą... 
Nie ma. Wszystko wyschło. Mimo, że musiało tu w nocy solidnie padać, bo ścieżka jest mokra, a z drzew jeszcze kapie woda. 
No dobra, pierwszego nie ma, 
ale drugi będzie. 

Będzie, albo nie będzie...

OK, do trzech wodospadów sztuka!


A taki miał być wielki... 
Idzie się naprawdę fatalnie. Ścieżka mokra, bardzo ślisko. Liny rozciągnięte między drzewami pomagają, ale zaczyna do mnie docierać, że to bez sensu. Dalej szlak wygląda coraz gorzej.
Mijam kolejnych wracających ludzi. Wszyscy zgodnie twierdzą, że za zakrętem jest pionowa, mokra ściana. 
Nie, dziękuję. Życie mi miłe. Nie umarłam na szlaku w Lubenicach, nie umrę i tutaj. Szczególnie, że tutaj jest naprawdę niebezpiecznie. I z całą pewnością nie na takie buty... 
Z lekkim rozczarowaniem i łydkami pokrytymi błotem decyduję, że wracam.
Szlak Siedmiu Wodospadów okazał się być Szlakiem Trzech Widm. 
Trudno. 

Kolejny przystanek do Hum - najmniejsze miasto świata. 



 Uroczo tu. Kolejny wehikuł czasu. 
Rozsiane po mieście tabliczki informują o ważnych miejscach. I tak na przykład tutaj oto odbywały się wszelkiej maści wybory, narady, tutaj podejmowano ważne dla mieszkańców decyzje. Obrady Koślawego Stołu.
Miasto rzecz niemal oczywista, znajduje się na wzgórzu (proszę nie pytać o drogę, którą się tu jedzie). Widok zatem musi być zachwycający. I jest. 

Dość już tych przystanków, czas najwyższy dojechać na wyspę Krk. To kolejna wyspa połączona z lądem mostem. Przejazd na nią nie stanowi zatem problemu. 
Szybkie zakwaterowanie i ruszam na rekonesans. 
Szybko tracę zapał (i dech)...
Dodajmy do tego obrazka wrażenia dźwiękowe w postaci muzyki tzw. "rąbanki" i wrzeszczących dzieci... A o tym jak wrażliwe mam uszy najlepiej wie moja Mama. 
Mielno, tylko takie bez samogłosek w nazwie...
W nogi!!! Nie ma szans, żebym tu wytrzymała dłużej niż kwadrans. 
Wracam do hotelu. Widok z balkonu jest moim planem na kolejne dwa dni.
Realizuję ten plan konsekwentnie. 
Od rana

Do wieczora
Po dwóch dniach dochodzę do wniosku, że wypadałoby się w końcu podnieść i coś zobaczyć. Jadę więc do miasta Krk. 
Trochę inne to miasto od tych, które zwiedziłam do jej pory. Jakoś tak średniowiecznie.
Może dzięki muzyce i przygotowującej się do występu grupie artystów stylizowanych na średniowieczne damy i rycerzy. 
Nie będę tego oglądać, wolę ciszę wąskich uliczek. 
W wielu miejscach znajdują się tabliczki z historią mijanych budynków. 
Na szczególną uwagę zasługuje niewątpliwie katedra, z wyjątkową kopułą w kształcie cebuli. 
Uroczo, średniowiecznie. Ale jednak Mielno...
Może się starzeję, ale jednak zdecydowanie bardziej wolę takie miejsca jak to
Restauracja w gaju oliwnym. Przemiła obsługa, przepyszne jedzonko i taki dystans... 
Po kolacji wchodzę jeszcze na taras na dachu restauracji.
Ostatni rzut oka na Krk.
Rano znów będę jak gwiazda rocka - pakowanie i nowe (niestety już ostatnie) miejsce na trasie - Rab.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa