Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie
Zgodnie z planem dziś wycieczka do Turcji. Planowałam ją od dłuższego czasu, bilety na prom kupiłam 4 miesiące temu. Wówczas również przygotowałam długą listę miejsc do odwiedzenia w Bodrum. I oto dziś stawiam się w porcie, zgodnie z zaleceniami, godzinę przed wypłynięciem. Na wstępie dowiaduję się, że promy do Turcji odpływają po drugiej stronie portu. Nie przejdę przecież w poprzek, trzeba biec dookoła. Tak, biec!
Zdążyłam! Ustawiam się w długim ogonku do kontroli granicznej. Było, nie było, płynę do innego kraju. Tuż przed podejściem do okienka jakaś kobieta informuje mnie, że nie nie, z tym to się nie da. To to jest tylko wydrukowane potwierdzenie zakupu biletu, ale trzeba to to wymienić na kartę pokładową. Tam, z tyłu, w tych oto budkach. Wymieniam.
Ale znów muszę odstać swoje w ogonku. Kontrola graniczna przechodzi dość sprawnie. Docieram do promu. Jest. Stoi. I ludzie stoją. I nic się nie dzieje. Cisza spokój chciałoby się powiedzieć, choć spokoju nie ma - co się dzieje? Dlaczego nas nie wpuszczają? Po dłuższej chwili okazuje się, że wewnątrz cały czas byli pasażerowie, którzy przypłynęli z Bodrum.
Pół godziny później prom dobija do portu w Bodrum
Można, ale się nie da. Jest tak niesamowicie gorąco, że słyszę swoje własne ciśnienie krwi - pulsuje mi w uszach.
Już wiem, że do wiatraków nie dotrę. Jak niby miałabym tam dojść?
Na początek zamek
O, zamknięte. Robię tylko koślawe zdjęcie przez bramę i zmywam się stąd, bo ktoś już coś za mną krzyczy.
Może w takim razie uda się zobaczyć teatr antyczny. Droga do niego wiedzie pod górę, a jakże! Zaciskam zęby, uszy mam już zaciśnięte od tego upału i lezę (trudno bowiem powiedzieć, że idę). Na szczycie sześciopasmowa ulica z trawiastą wyspą po środku. Przebiegam przez jezdnię i co widzę? Zupełnie współczesną scenę w antycznym teatrze.
Wracam tam. Od dawna marzy mi się wizyta w meczecie, a tutaj jest taki, do którego można wejść. Ubieram się szczelnie, zasłaniam włosy, zdejmuję buty i wchodzę.
Zupełnie nic tu nie jest złote, wszystko tylko skromne. Pusto. Na podłodze dywan. Siadam, rozglądam się próbując odczytać napisy.
Jakaż to przyjemna ucieczka od żaru i wrzawy za drzwiami. Tak tu cicho i chłodno. Choć ustawione pod ścianą dwa ogromne klimatyzatory wskazują 26 stopni. To ile jest na zewnątrz? Pewnie 36, albo więcej.
Czas się zbierać. Coś mi mówi, że nie wypada tu dłużej siedzieć. Przeczucie mnie nie myliło. Dokładnie w chwili, gdy wychodzę nad miastem rozlega się głos muezina. Czas na modlitwę. Trochę szkoda, że nie uda się tego zobaczyć od środka.
Jedni zatem udają się na modlitwę, inni (czyli ja) na posiłek. Nie można sobie w takim miejscu odmówić kebaba z baraniną. Baraniny zresztą nie odmawiam sobie nigdy.
Przyglądam się straganom z podróbkami największych światowych marek i zastanawiam się po co ktoś to w ogóle kupuje? A jednak amatorów nie brakuje.
Mnie bardziej kusi wyłaniający się na końcu wąskich uliczek błękit wody.
Plaża jest wąska i pełna małych kamieni, ale to żaden problem. Teraz weszłabym do wody po największych kamieniach.
Okoliczne restauracje kuszą,
Dzięki, Turcjo. Miło było, ale już tu nie wrócę.
Chyba, że na orzechy.
Komentarze
Prześlij komentarz