- Korčula

 

Największy szok dotychczasowej wyprawy! 
Wypływając z Mljet czułam, że coś się wydarzy. Niebo nad wyspą wyraźnie zmieniło się od wczoraj.
Było jednak zupełnie ciepło. Nie, niemożliwe, żeby spadł deszcz. 
Korčula przywitała mnie piękną pogodą
Przeżyłam nawet schody wiodące do Starego Miasta, w samym sercu którego znajduje się moja baza noclegowa. Czyżbym zaczynała oswajać się ze schodami? 
Nie... Szybko zmieniam zdanie, gdy okazuje się, że walizę trzeba wyciągnąć po wąskich schodach na drugie piętro... 
Widok z okna rekompensuje ten wysiłek
Chwila oddechu i schodzę na dół. Właściciele kwatery prowadzą pizzerię. 
Bardzo dobra, ale poddaję się pod koniec. To jest nie do przejedzenia. 
Ruszam na spacer po starówce. 
Docieram do portu i na mini plażę
O, granaty!
Zjadłoby się... Ale twardy jak cholera. Dlaczego na wszystkie owoce jest tu jeszcze za wcześnie? 
Owocowe rozważania przerywają mi nagłe grzmoty i błyski na niebie. 
Chyba nie zdążę wrócić sucha do pokoju...
Nie zdążyłam... Przemoczona do suchej nitki wpadam do budynku. Gospodyni zanosi się śmiechem. Ja sama za moment pęknę ze śmiechu! 
Stojąc już w oknie podziwiam dzisiejszą pogodę/przygodę.

Przestaje mnie już dziwić, że dzień zaczyna się od wędrówki po schodach. 
Dziś wybieram się do Vela Luka - urocza miejscowość po drugiej stronie wyspy. 
Zanim tam dotrę, postanawiam dostać się do twierdzy, drogowskaz do której mijałam już kilka razy. 
Pokonuję więc piramidę schodów, na jej szczycie widzę kolejną
Powiedziałam A, trzeba powiedzieć B. Idę. 
Nie było warto, niestety. Na szczycie taka oto "bidna" twierdza 
Schodzę i ruszam w stronę Vala Luka. 
Udaję się do jaskini. Szumna nazwa... 
Spodziewałam się efektu takiego jak na Antiparos, ale nie - tutaj tylko tyle. 
Widok na miasto za to niesamowity
Niewiele więcej jest tu do zobaczenia. Wracam do swojej bazy i odbywam, przerwany przez wczorajszą ulewę, spacer po mieście Korčula.
Wchodzę przez główną bramę (oczywiście po schodach).
Kręcę się po wąskich uliczkach
Docieram do domu Marco Polo
Jeszcze kilka fotek i zbieram się na kolację. 
Oddalam się od miasta. Po drodze zauważam drzewko z limonkami
Zrywam jedną, przyda się wieczorem...
Dalej daktyle
Takie jak w Tunezji. I pewnie tak samo niejadalne.
Winogrono wygląda na całkiem zjadliwe, ale nie wypada komuś wleźć na podwórko.
Orzecha nie fotografuję. U Babci przecież jest podobny.
Nagle moim oczom ukazuje się kolejny schodowy koszmar
Nie no, teraz to już przesadzili! I że tam niby jest restauracja?! Głód decyduje za mnie - idę. 
Nie liczę nawet tych stopni. Wyobrażam sobie miskę pełną jadła. Docieram na szczyt. A tam...
Mały kościół. 
Cholerne google maps!!! 
W dół na szczęście znacznie łatwiej
Wracam na właściwy szlak i w końcu docieram do małej rodzinnej knajpki. 
Mają tu wszystko
Pomarańcze
Gruszki
Kiwi
A nawet...
Króliczki.
Mam nadzieję, że nie będę go dziś jadła...
Po chwili oczekiwania na stół wjeżdża półmisek pełen pyszności
To nieprzyzwoite tak się obżerać. 
Toczę się do pokoju. Padam na łóżko.
Ostatnie zdjęcie na dziś. Ostanie zdjęcie stąd.
Dobranoc Korčula. 
Jutro nowa przygoda. - Hvar

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa