- Jeziora Plitwickie

                           

I stało się. Wróciłam do Chorwacji. 1100km pokonane. Jechało się całkiem nieźle, ale po kieliszku domowej produkcji śliwowicy zaproponowanej przez gospodarza, zmęczenie wyszło i zwyczajnie padłam trupem.
Dobrze, że było się gdzie wyspać. 
Rano pobudka, szybkie śniadanie i ruszam na szlak!
Kostaryka?! Nie, Jeziora Plitwickie. Choć widoki naprawdę przywodzą na myśl odległą Amerykę Środkową. 
Wycieczkę odwołaną rok temu udało się zrealizować jako pierwszy punkt tegorocznego programu.
11km spacerkiem (no dobrze, momentami nie było lekko) wokół pięknych jezior. 

Miejsce bardzo podobne do Parku Narodowego na wyspie Mljet
Tam jednak nie było wodospadów.
Ani kaczek bezwstydnie wystawiających kuper za każdym razem, gdy próbowałam zrobić im zdjęcie
Nie było też takich tłumów...
Tyle w kwestii dystansu... 
Spadam stąd. Pytam panią w punkcie informacyjnym czy można chodzić poza wyznaczonymi szlakami. Można! O tam, w górę, dalej wąską ścieżką przez las i małymi schodami w dół. 
Ależ to był dobry pomysł! 
Z góry to wszystko wygląda znacznie lepiej
Z niewielkim lekceważeniem patrzę na tych biedaków, tam na dole, idących gęsiego depcząc sobie po piętach.
Jak to było dalej? Wąską ścieżką przez las
i małymi schodami w dół. Yyy... Małe schody są, a tuż przed nimi mały napis "forbidden". Ale jak to? Chwila namysłu, szybkie spojrzenie na zerwaną biało-czerwoną taśmę - ktoś już tędy szedł, czy już nie jest forbidden. Wskakuję na pierwszy stopień. Już nie ma odwrotu. 
Na dole okazuje się, że dotarłam do największych wodospadów. Dzikie tłumy robią sobie zdjęcia. Pstrykam fotkę jeszcze ze schodów.
Przeciskam się przez tłum i wracam na parking. Jadę na wyspę Pag

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa