- Gozo
Będąc na Malcie nie można nie odwiedzić Gozo. Fantastyczna wysepka, na którą (podobnie jak na Comino) dopływa się z portu Cirkewwa.
Jako że wyspa nie jest duża, postanawiam zwiedzić ją na rowerze.
Wypożyczam rower w znalezionej w Internecie wypożyczalni. Facet jest bardzo miły, udaje mi się nawet utargować cenę. Od razu jednak zaznacza, że nie będzie go, gdy wrócę oddać rower. Dostaję zatem szczegółową instrukcję: rower wstawić na pickupa zaparkowanego o tutaj, przypiąć linką do barierki, kluczyk do linki wrzucić do skrzynki na listy. Zapamiętane. Można ruszać.
Na początek panwie solne.
Tradycyjny maltański sposób na pozyskiwanie soli z wody morskiej. Woda wpływa do tych prostokątnych basenów, tam odparowuje pozostawiając sól. Mieszkańcy Gozo przekazują tę tradycję z pokolenia na pokolenie i do dziś pozyskana w ten sposób sól trafia do maltańskich sklepów i restauracji.
Jadę dalej. Drogą trochę donikąd docieram do jakiejś ustawionej w polu tabliczki
Przeczytałam. Rozejrzałam się dookoła i nagle patrzę - schody. Są schody, czyli jest coś na tym pustkowiu. Idę. Po chwili spoglądam w dół, a tam...
Tymczasem poszukajmy jeszcze czegoś ciekawego na Gozo.
To naprawdę świetne miejsce na wycieczkę rowerową.
O, znowu schody? Idę.
Po pokonaniu kilkudziesięciu stopni zauważam małą furtkę. Zamknięta. Nie można iść dalej? Hmm... Powszechnie wiadomo, że jeśli czegoś nie można, a bardzo się chce, to można - szybkie spojrzenie, czy nikt mnie nie widzi i hyc! Skok przez płot i dalej ścieżką.
Z poczuciem szacunku dla przyrody, wracam na górę, wskakuję na rower i jadę dalej.
Zarys trasy opracowałam jeszcze w domu. Wszystko wyglądało bardzo obiecująco. Szkoda tylko, że google maps nie uwzględniło ukształtowania terenu...
Przepięknie, nie powiem, ale wjechać tu na rowerze... A teraz trzeba będzie zjechać... No dobra, przyznam się - część trasy musiałam prowadzić rower. Nachylenie drogi (a tam drogi - chaszczy jakichś) nie pozwoliło jechać. Albo złamałabym kark jadąc w dół, albo zerwałabym wszystkie ścięgna próbując pedałować pod górę.
Prowadzenie roweru ma jednak swoje zalety - można na przykład spokojnie przyjrzeć się jak rosną banany.
Dla przypomnienia - w lutym.
Rany Julek! Jak tu stromo! Wzdłuż wybrzeża jechało się naprawdę przyjemnie, ale oczywiście zachciało mi się wycieczki w głąb wyspy. No to mam za swoje!
Zdjęcie nie oddaje nawet w połowie kąta nachylenia tej ścieżki.
Udało się jednak wrócić do miasteczka. Cudem jakimś! Czas oddać rower. Zgodnie z instrukcją, wstawiamy na pickupa, zapinamy linkę, kluczyk wrzucamy do skrzynki na listy.
Skrzynka okazuje się być otwarta, ale jestem przekonana, że facet doskonale o tym wiedział. Tak czy siak, zadanie wykonane. Dalsze zwiedzanie już na własnych nogach.
Udaję się do stolicy wyspy Gozo. Miasteczko o dwóch nazwach - Rabat lub Victoria. Pierwsza z nazw funkcjonowała od czasu panowania Arabów, druga na cześć Królowej Wiktorii.
Miasteczko, jak miasteczko - wąskie uliczki, restauracje, sklepy.
Jest też nieciekawa Cytadela
A, wlezę tam, co mi szkodzi. W środku właściwie nic szczególnego, ale widok rekompensuje niewielki wysiłek włożony w wejście na górę.
Komentarze
Prześlij komentarz