- Brać

                      

Wyspa Barć. Chyba najbardziej znana z niesamowitej plaży Zlatni Rat, czyli Złoty Róg. Rzeczywiście robi wrażenie. 
Tłumy na niej też, ale nie było tak strasznie jak w słynnej Makarskiej, przez którą na szczęście tylko przejeżdżałam. Tutaj udało się nawet znaleźć miejsce w cieniu. Choć ja wybrałam jednak pełne słońce. Trzeba się w końcu porządnie przysmażyć. Lenistwo pełną gębą. Należy mi się po wszystkich wędrówkach, które już odbyłam i przed tymi, które mnie jeszcze czekają. 
Droga powrotna do pokoju nie jest lekka. Półgodzinny spacer w upale, oczywiście pod górę.
Widoki jednak rekompensują wszystko
Ta woda jest przecudna!

Nie spodziewam się nawet jak szybko nadejdzie kara za grzech lenistwa... 
Wyprawa do Pustelni Blaca. Na początek próba podjazdu samochodem drogą, którą po prostu nie da się jechać. Wszyscy śmiałkowie poddają się w przedbiegach. Ja nawet nie zdaję sobie sprawy ile mam w sobie siły, by pomóc wypchanąć zakopany w żwirze samochód. Trzeba wybrać inną trasę. 
Po objechaniu połowy wyspy dochodzę do wniosku, że to bez sensu, że to był głupi pomysł i że czas wracać.
I nagle pojawia się drogowskaz. No dobra, ostatnia próba. Proszę, proszę, całkiem niezła droga. Udaje się dotrzeć do parkingu. Dalej już niestety tylko pieszo. Do pustelni wiedzie kilka tras, ale każda z nich ostatecznie przeradza się w pieszy szlak.
Na pierwszy rzut oka nie wygląda tak źle. Idzie się nawet przyzwoicie, ale z górki czyli co? Czyli ja już wiem, że będę tędy wracać...
Po pokonaniu niemal 2km docieram do kolejnego rozczarowania. Pustelnia. Kilka kamiennych domków w skale
I to już? Tylko tyle? Tyle. Wracam.
Zdycham. Co widzę kamień w cieniu, przysiadam choć na chwilę. Echo między skałami niesie moje mocno nieparlamentarne okrzyki we wszystkich znanych mi językach.
Wykończona docieram na parking.
A to wcale nie koniec dzisiejszej wycieczki. 
Następny punkt programu - Vidowa Gora, najwyższy szczyt wysp Adriatyku. Najwyższy szczyt - jak to strasznie brzmi. Nie, nie dojdę, nie ma mowy! Na szczęście okazuje się, że wiedzie tam bardzo przyjemna droga, którą z powodzeniem można pokonać samochodem
Ostatnie kilkaset metrów jedynie pieszo. Nie no, tyle to dam radę.
Docieram na szczyt. Ale widoki!
Widać nawet Złoty Róg. Ta plaża naprawdę robi wrażenie. A przede mną Hvar. Czy to aż tak blisko? 
Z niemałą satysfakcją, acz ostatkiem sił, wracam do Bol, miejscowości w której nocuję. Zerkam jeszcze na miasteczko.
Pożeram kolejną porcję baraniny na kolację i kończę ten etap wyprawy. 
Żegnajcie wyspy, od jutra już tylko stały ląd. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa