O mały włos nie byłoby Kos
A miało być już bez przygód. Najwyraźniej się nie da. Co tym razem? Strajk pracowników włoskich lotnisk. Od 8 do 18 odwołane setki lotów, wiele opóźnionych, mało który w ogóle dojdzie do skutku. Z duszą na ramieniu docieram na lotnisko i patrzę na tablicę odlotów.
Jest nadzieja! Niknie jednak, gdy przychodzą kolejne SMSy o opóźnieniu. Najpierw 3 minuty, później 25, później ponad godzina... Wszystko mi jedno o której, byle polecieć. Choć nie ukrywam, że układam już w głowie plan awaryjny. Na szczęście się nie przyda - lecimy!
Skuter wypożyczony. Można jechać. Na początek Asklepiejon - starożytna świątynia, coś na kształt szpitala i szkoły medycznej, do której uczęszczał sam Hipokrates.
Wioska Zia znana znana ze spektakularnego zachodu słońca, którego ja jednak nie zobaczę, bo skuter trzeba oddać przed 19, a autobusem nie da się tu dotrzeć wieczorem.
Dalej mkniemy do Pyli. Cisza, spokój, turystów praktycznie brak. Małe wioski są o niebo lepsze od dużych miast.
w której lokalne dzieciaki urządziły sobie basen, a widząc, że ich obserwuję dają popis skoków do wody.
Mastichari
Woda cudownie chłodzi. Słońce niesamowicie grzeje (tak jak lubię). Piaseczek mięciutki. Zabawiam tu chwilkę i jadę nad słone jezioro w okolice Tigaki. Podobne widziałam na Cyprze.
Tuż przed powrotem do miasta Kos zatrzymuję się jeszcze chwilę na plaży. Dno nie jest już tak piaszczyste, ale woda nadal przyjemnie chłodzi.
To była fenomenalna wyprawa. Czas jednak wracać. Skuter do zwrotu, a ja spacerkiem na kolację.
Komentarze
Prześlij komentarz