Veni, vidi, vici!
Rzym. Wieczne miasto. Oto jestem. Tu właśnie zaczynam swoją włoską przygodę.
Jako że nie mogę się jeszcze zakwaterować, włoską przygodę zaczynam od polskiej kanapeczki na Piazza Re di Roma.
Na początek wspinaczka na kopułę w Bazylice Świętego Piotra. 551 schodów. Ostrzeżenie dla ludzi ze słabym sercem. Lekkie przerażenie.
Ale OK, przecież tydzień temu pokonałam 408 schodów wskrobując się na wieżę w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Dam radę.
I jak pusto. Spodziewałam się dzikich tłumów, ale nie, ludzi po prostu nie ma. I dobrze. Oj, jak dobrze!
Wewnątrz Bazyliki też niemal zupełnie pusto.
Piazza Navona
Wchodzę do pierwszej napotkanej kawiarenki. Informuję panią, że marzy mi się zimna kawa. Pani wypowiada dwa zdania po włosku (z których zrozumiałam "si" oraz "caffè"), wyjmuje spod lady wielką butelkę i nalewa do kubeczka coś tajemniczego.
Gęste, słodkie jak cholera, zimne i w ogóle nie przypomina kawy. Delektuję się tym tajemniczym napojem, podziwiam Plac Wenecki, aż tu nagle mija mnie takie cudo:
Czymkolwiek by ten mazut w kubku nie był, stawia mnie na nogi. Można iść dalej. Kierunek: Zatybrze.
W jednej z takich uliczek polecana w internecie knajpka. Żadna ekskluzywna restauracja dla turystów, raczej buda dla tubylców.
Całkiem dobre, całkiem tanie. Niczego więcej mi dzisiaj nie trzeba. Połażone, pojedzone, można iść spać.
Drugi dzień rzymskich wojaży rozpoczynam przy Koloseum.
Bilet zarazerowany znacznie wcześniej pozwala mi wejść do środka dopiero za dwie godziny. Nie będę przecież patrzeć na tego kolosa przez 120 minut. Wykorzystam ten czas na Palatyn.
Ze wzgórza rozpościera się piękny widok na Forum Romanum
Czas na siestę. Po niej kolejny raz spacer po mieście. Tym razem o zmroku.
Zaczynam od Circus Maximus.
Dalej urokliwe Zatybrze
Co Wy wiecie na temat carbonary...
Rzeczone schody
Di Trevi nocą
Wykończona, ale pod wrażeniem wracam do pokoju. Jutro Neapol.
Komentarze
Prześlij komentarz