O strachu, pizzy, wulkanie i rozpuście

Neapol mnie zszokował. Przedziwne miasto. Przerażające. Architektonicznie wybitne i widzę to nawet ja - laik.
Jest jednak w tym mieście coś strasznego. 
Może to ta "czarność". Nie, nie czerń, tylko właśnie czarność. 
Oczywiście, liczne sklepiki i kawiarenki robią włoski klimat
Wystarczy jednak wejść w mniej uczęszczaną przez turystów uliczkę (co ja, rzecz jasna, czynię bez zastanowienia), by poczuć ciarki na plecach. 
Miejscami daje się zauważyć siedzące przed domami rodziny. Przedstawiciele czterech pokoleń prowadzą ożywione dyskusje. Wszyscy, z najmłodszymi dziećmi włącznie, ubrani na czarno i widać, że zajmująca centralne miejsce donna e madre trzęsie całą rodzinką. Nie robię im zdjęcia. Proszę wybaczyć, ale brak mi odwagi. 
Odwagi wystarcza mi jedynie na zdjęcie bardzo ciekawej kamienicy, z ciekawym drugim planem. 
Wracam na zatłoczoną uliczkę, przy której mieści się pizzeria Gino e Toto Sorbillo, serwująca podobno najlepszą pizzę w mieście. Ostrzegano mnie, że na stolik trzeba czekać nawet 40 minut. Na głowę nie upadłam. Mijam czekających w kolejce ludzi, wchodzę do środka jak do siebie, zamawiam pizzę z ndują na wynos i po chwili z głośnika dobiega głos wołający moje imię. Porywam pudełko, w okienku vis a vis biorę kubek z charakterystycznym pomarańczowym trunkiem i siadam na schodach (wiodących, jak się za chwilę okazuje, do kościoła) 
O pizzy wiemy tyle samo co o carbonarze (nic). 

Sprawdzam jeszcze jakie wrażenia zrobi na mnie Neapol po zmroku. 
Okazuje się, że podobne jak w ciągu dnia. 
Turystyczne uliczki bardzo przyjemne
Kolejka do pizzerii nie zmalała,
a w mniej uczęszczanych miejscach nadal przerażająco 
Dość wrażeń na dzisiaj. 

Plan na przedpołudnie: Wezuwiusz. 
Z Neapolu wyjeżdżam kolejką podmiejską (klimatyzacja w postaci otwartych okien, tłok i gałęzie przy torach ocierające się o wagoniki). Dojeżdżam do Ercolano Scavi. Tam przesiadka na autobus. Wszystko przebiega sprawnie, choć we włoskim stylu. Ja, w swoim stylu wpycham się do autobusu odjeżdżającego kwadrans przed tym, na który mam bilet. 
Autobus rzecz jasna nie jedzie na sam szczyt wulkanu. Ostatni kilometr należy pokonać samemu. Pod górę, po wulkanicznym żwirze. Dobrze, że nie zafundowałam sobie rano żadnych ćwiczeń cardio. Nie wlazłabym tu. I bez porannych ćwiczeń ledwo idę. 
Warto. 
Wieje grozą. 
A jeśli wybuchnie? Będę mumią, jak te w Pompejach. 
A skoro o Pompejach mowa, są o tam, na dole:
I to mój plan na popołudnie. Wracam tą samą drogą, wsiadam w kolejkę i ruszam do Pompei Scavi. 
Daję sobie 3 godziny na zwiedzanie tego miasta rozpusty.
Chwilę zajmuje mi zorientowanie się w terenie i oznaczeniach na mapie. Kilka obiektów odwiedzam zupełnie zamierzenie
W inne trafiam przypadkiem, gdy porzucam mapę i decyduję się po prostu poszwędać.
Rezydencje
Sklepy
A tu taki ówczesny fast food.
Po blisko trzech godzinach kończę spacer tam, gdzie go zaczęłam. 
Ostatnie spojrzenie już spoza bram miasta
Rzut oka na wulkan 
Marsz na stację kolejki
Czekając na pociąg dochodzę do wniosku, że chyba i mnie dopadła zemsta Wezuwiusza. Sądząc po wyglądzie moich stóp i mnie zsypano popiołem wulkanicznym. 
Tylko za jakie grzechy?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy wytchnienie odnajdujesz w meczecie

Rekompensata i pistacje z pistacjami w kremie pistacjowym

Olbia znaczy szczęśliwa