Wycieczka, której nie było oraz kto tu mówi po arabsku?
![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2bZIqFheGdoOZzmveiLV_CEV8mIE1Gp3Rw8mOD1C6lFc_C79XRM6JiE-GvL8Qd-ive0LXcbjw9ulSWmfWV7hx7LCHAWdBgWzhly1K76LXQkIDjhMfYGqSq4_AwiPQ8TzgPiVRP7R4Fow/s1600/1645631772376212-0.png)
Na ostatni punkt programu wybieram wycieczkę do Parku Narodowego Timanfaya. Wszystko wiadomo: autobus taki, a taki, przystanek ten, a ten, dalej kawałek pieszo. Zgadza się. Autobus jedzie, przystanek jest, dalej kawałek pieszo. Na horyzoncie widać już charakterystyczną tablicę. Jest parking, są samochody. Jest budynek, w środku punkt informacyjny. Zapytuję więc pana w okienku gdzie tu jest wejście, a pan mówi, że... 4km dalej. Pytam czy jedzie tam autobus. Nie jedzie. Nie masz samochodu? Nie mam. Mina pana bezcenna... No dobrze, przecież 4 km to bułeczka z masełkiem. Idę! Nie, jednak nie bułeczka... Trzeba próbować stopem. Tylko kogo tu zatrzymać? Czasem tylko jakiś rowerzysta się trafi. Kilku kierowców omija mnie szerokim łukiem, ale w końcu ktoś się zatrzymuje! Podrzucicie? Podrzucimy. Dokąd? No, do wejścia. Wejścia nie ma. Jest wjazd, a z nim dalej pusty asfalt. Bez sensu. Rozstawione przy drodze znaki stoją tam ...