Dlaczego jestem królikiem z Duracella, czyli I claim the world for myself again
![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiT9jl4wf_1Q0wSiLDtF53yTw0yK8TCAFfZirTM9fpsn_rwM52OHYxYzOvGKtfMEa2Cso1xw0WGl-DAuWnkLSMfcueViknvoHtoi7Lo_DchBz-lIB1nvpLkfb_7gs1yfSgigOQlupLRfX8/s1600/1597571957931417-0.png)
I tak oto dobiega końca moja chorwacka przygoda. Wydawało się że niespełna 3 tygodnie to długo. I rzeczywiście, w Grecji trochę się dłużyło. Teraz zupełnie nie. Zadar. Ostatni przystanek. Dosłownie przystanek, czas przystanąć choć na chwilę. Nie mam już siły więcej łazić. Dość szybko zwiedzam zatem miasto (pierwsze bez schodów i chodzenia pod górę - dlaczego dopiero teraz, pytam?!) Idąc nadbrzeżem docieram do morskich organów. Swoisty architektoniczny instrument - z dziur w chodniku i schodach wydobywają się dźwięki, które tworzą uderzające o brzeg fale. Trudno to nazwać muzyką, ale robi takie wrażenie, że wracam tam jeszcze wieczorem. Dwukrotnie oglądam też Powitanie Słońca, czyli świecącą w nocy instalację. Okazuje się, że w Zadarze można też przez chwilę poczuć się jak w Egipcie. W przydrożnym ogródku, ot tak pręży się dumny sfinks. Skąd on się tam wziął? Otóż wcale...